Czego oczekujemy po tropikalnej wyspie – ja wam powiem czego ja oczekiwałem – słońca, złotych plaż, palm kokosowych, lazurowego morza, i panienek w sukienkach z liści z naszyjnikami z kwiatów. Czegoś jeszcze? – po krótce to chyba esencja tropikalnej wyspy – przynajmniej jak dla mnie.
Dostałem to wszystko 🙂 – no prawie zabrakło tylko tych panienek z kwiatami – ale i tak było …. 🙂
Do wyspy dotarliśmy promem w sobotę przed południem. Prom jak prom trochę zdezelowany, olej gubił chyba każdą możliwą dziurą w kadłubie, ale miał klimatyzacje, wygodne siedzenia i płyną w miarę szybko. Wychodząc z przystani natknęliśmy się na małą grupkę przemiłych tubylców którzy za wszelką cenę próbowali nam wcisnąć skuter na cały dzień za na pewno bardzo dobrą cenę:) Postanowiliśmy jednak skorzystać z jednej z wielu jeżdżących tutaj różowych taksówek które przybierają formę bardzo małego busa w różnym stanie od prawie nowych i błyszczących po rozklekotanego rzęcha. Niestety jest to jedyny środek transportu na wyspie dostępny dla nowo przybyłego turysty.
Po krótkiej (wyspa ma 9 km długości i 3 km szerokości) acz ciekawej podróży (do tego jest bardzo górzysta), docieramy do naszego znajomego gospodarza. Jest idealny drewniany domek, w odległości nie większej niż 100m od plaży. Po rozpakowaniu się, szybkim prysznicu, pada decyzja pożyczamy skuter i jedziemy zobaczyć wyspę.
Wyspa znajduje się może dwa kilometry od lądu, składa się z sieci zatoczek pooddzielanych od siebie skalistymi półwyspami. Od strony morskiej ma poumieszczane hotele i „ośrodki wczasowe” ( tak jak u nas kiedyś nad morzem zgrupowania domków dla wczasowiczów). Od strony lądu małe miasteczko i kilka wiosek rybackich usytuowanych wzdłuż całego wybrzeża, dziesiątki łodzi i kutrów rybackich. Można tu kupić ryby, małże, kraby, krewetki, wszystko co tylko daje morze, wszystko świeże i najlepszej jakości, smażone, suszone. Na wyspie znajduje się także duński Fort (przynajmniej tak jest dumnie nazywany), który był w swojej historii kilka razy zdobywany przez tubylców i niszczony (w sumie nic dziwnego miał może 40 m2 powierzchni czyli duża kawalerka i ogólnie robił kiepskie wrażenie, ale był:). Na wyspie znajduje się także kilka punktów widokowych. Wszystko zwiedzamy w jakieś 4 godziny – skuter to jednak fajna rzecz ( chociaż drogi na wyspie są wyjątkowo kręte i strome, a do tego czasami mają tylko po 3m szerokości).
Jedziemy na plaże
Plaża – nie za bardzo można tu mówić o złotych. A to dla tego że jest złożona zarówno z piasku jak i z kawałków muszli i koralowca, jest piękna. Lazurowe morze jest niesamowicie ciepłe jak nic ma ponad 30 stopni – można w nim siedzieć bez przerwy. Do tego jest niesamowicie słone, nieszczęsny ten kto się jej napije lub naleci mu nosem (sam miałem nieszczęście się o tym parę razy przekonać) – to chyba jedyny minus. Do tego mnóstwo krabików ganiających w tą i we w ta po plaży i skałkach, trochę kolorowych rybek przy brzegu i małpy na przy plażowych palmach, czające się na jakiś łakomy kąsek po turystach.
Na kolacje Tysiak postawił mi z okazji urodzin Krewetki Tygrysie (każda długości mojej dłoni – to są krewetki) i grillowaną rybę (chyba najlepsza ryba jaką jadłem – łosoś i pstrąg wymięka). Na deser małe skorupiaki też z grilla (chyba jakiś rodzaj przegrzebków – były całkiem smaczne jak już się człowiek nauczył jak je otwierać).
W niedziele od samego rana na plaże – odpływ był niesamowity – woda opadła o jakieś dwa metry (wysokości). Tysiak sobie leżakował na plaży korzystając ze wspaniałego słońca, a ja nie mogąc wysiedzieć chodziłem wzdłuż wybrzeża i w głąb morza podziwiając pojedyncze korale, kolorowe rybki, kolczaste jeżowce, małe i średnie kraby i co tylko było niesamowitego. Na obiad spaghetti po Malajsku – średni pomysł – ale ryby były tylko wieczorem kiedy było najwięcej turystów. Po obiedzie na ostatni prom i z powrotem do Kuala Lumpur.
To był niesamowity weekend i jedne z najlepszych urodzin jakie miałem. Dostałem na nie jedno ze swoich marzeń :)(i nauczyłem się jeździć skuterem) Dziękuje Tysiaku :*
Ten pokaz slajdów wymaga włączonego JavaScript.